Trzy jesienie…


Nie jestem wrażliwa na lata umizgi,
zima też bez zagadek na ogół,

Lecz opętana innym zjawiskiem

wypatrzyłam – trzy jesienie co roku.

..oOo..

Ta pierwsza – świąteczna, gdy koniec i kwita
z porządkami wczorajszego lata,
i liście fruwają jak strzępy zeszytów,
a dymek zanosi słodkawym błękitem.
jak mokro, jak pstro, ile światła.

..oOo..

Już pierwsze do tańca zbiegają się brzózki
w przejrzystym stroiku na barkach,
strząsają pośpiesznie ulotne swe łezki
na sąsiadkę, ot tak, przez parkan.

..oOo..

Lecz bywa to ledwie zadatek splendoru,
liczone minuty – i oto
mknie druga – posępna, jak lekcja pokory,
z nieodwracalnością nalotu.

..oOo..

I wszyscy od razu i bledsi, i starsi,
zdewastowany szyk letni,
a trąb złocistych marsz coraz dalszy
w zapachu odlata, w mgłach rzednie…

..oOo..

W tych woniach stygnących, w kotarach tumanu
twarda jakaś czai się wieść.
wiatr szarpnął, odsłonił – i stało się samo,
że wszyscy pojęli: to kończy się dramat,
to nie trzecia jesień, to śmierć.

/Anna Achmatowa/

Dodaj do zakładek Link.

Możliwość komentowania została wyłączona.